Anna Frajlich
KAŻDY SKĄDŚ
przyjechał przypłynął
pieszo
na koniu
łodzią
tamci przedarli się
przez morze czerwonych trzcin
a ziemia była czyjaś
niczyja
miłosierna okrutna
wypalona słońcem
zawiana śniegiem
do kupienia
do zagrabienia
do odkupienia
siekierą
ofiarą
zachwytem
2008
Myślę o moim blogu i wiem, że, gdyby jego wartość ocenić zbiorem zdjęć, pamiątek, artefaktów byłoby licho. W głowie kołaczą mi obrazy moich dziadków, rodziców, ciotek, kuzynów, ale brakuje mi obrazów pradziadków. Prawdę mówiąc prababcię Marię- babcię mojej mamy i mamę moje babci znam tylko
z jednego zdjęcia i strzępków wspomnień. I być może, właśnie dlatego, że znam jej tylko jedno zdjęcie brakuje mi części mojej rodzinnej historii.
Nie wiem jak wyglądał pradziadek Władysław i prababcia Zofia- rodzice mojego ukochanego dziadka.
Nie wiem jak to nazwać, ale brakuje mi tych zdjęć. Tworzę sobie
"obrazy pamięci" na własny użytek z opowieści bliskich. Nadaję im zmyślone rysy twarzy, układ oczu, kształt nosa, czoła, ust. Nie wiem nawet jakie mieli przyzwyczajenia, charakterystyczne ruchy rąk, sposób chodzenia. Czy ich oczy częściej się śmiały, czy płakały. Czy jestem do nich podobna? Muszę wypytać babci...
Pisanie o detalach tożsamości, codzienności mojej rodziny rosło we mnie od lat. Czasami nocą układałam je w opowieści śniąc nie swoje sny.
Pierwsza okazja nadarzyła się, kiedy przyjaciel ośrodka kultury
w którym pracuję - Luk Vanhauweart- flamandczyk, który uratował od ruiny Pałac Lenno w ramach jednej z edycji Europejskich Dni Dziedzictwa zaproponował mi projekt,w który od razu się zaangażowałam. Nazwałam go Od Ojcowizny do Ojczyzny.KAŻDY SKĄDŚ. Chodziło o to, by pokazać historie ludzi, którzy po drugiej wojnie światowej trafili na Dolny Śląsk, a konkretnie w okolice Wlenia. Trudny był to temat
i tak rozległy, że musieliśmy przyjąć jakąś strategię. Zgodzić się, że w projekcie przedstawimy tylko wycinek, małą zupełnie cząstkę historii, która w jakim sensie stanie się reprezentatywna. Ustaliliśmy, że z naszego miasteczka i z każdej wioski z gminy wybierzemy jedną osobę, którą poprosimy o rozmowę, wspomnienia, może fakty. Lukowi bardzo zależało, żeby bohaterów tego projektu pokazać w czarnobiałych, powściągliwych portretach, a historie były bardziej relacją opartą na faktach niż emocjach. Taki trochę "suchy" zapis: kiedy?kto? gdzie? dlaczego?. Luk chciał być w tym projekcie jak najbardziej obiektywny, ale przyznam się, że moja intuicja buntowała się. Podświadomie czuję, że historie ludzi zawsze naznaczone są potężną dawką emocji.
Poddałam się jednak założeniom Luka, bo to był w sumie jego pomysł, ja - można powiedzieć- byłam jego narzędziem, by tego dokonać. Ja i Bernadetta Szewczyk-współpracownica Luka, zarządzająca Pałacem.
Muszę przyznać, że we wskazaniu bohaterów projektu bardzo pomogli nam sołtysi poszczególnych wiosek. Pewnie bez ich pomocy stracilibyśmy wiele czasu na poszukiwanie osób i zaproszenie do współpracy.
Kiedy już mieliśmy skompletowaną "listę kontaktową" sami mieliśmy wiele dylematów- jak rozmawiać z ludźmi o traumie przesiedlenia? co jeszcze pamiętają? czy rzeczywiście pytać tylko o suche fakty? czy mamy prawo " otwierać" ich na nowo, zadawać trudne pytania, grzebać w przeszłości wprawdzie dotyczących naszego narodu, ale przecież bardzo osobistych- intymnych, dramatycznych, i jak się okazało- ciągle żywych.
Więc jeździłyśmy pewnego pięknego, słonecznego sierpnia po pięknych wioskach gminy Wleń i spisywałyśmy niezwykłe historie.
To był intensywny czas- wyrwany z naszych codziennych obowiązków zawodowych i osobistych. Czas dotykania niejednoznacznych historii. Nigdy nie maiłyśmy do końca pewności, że ktoś nas w końcu nie pogoni, nie poszczuje psami, nie otworzy drzwi. Bo jakie mieliśmy w sumie prawo pytać ludzi o ich historie, poza wielką chęcią zatrzymania ich przed niepamięcią?
Za każdym razem drżały mi ręce i cierpła skóra, kiedy patrzyłam na twarze pięknych staruszków o pooranych dłoniach, ale często jeszcze błyszczących oczach. Chciałam ich słuchać i słuchać. Pytać i pytać. Przytulać, głaskać po dłoniach, pić z nimi herbatę na drewnianych ławkach przed budynkami, które stały się ich domami, których w większości nie zbudowali...
Historie były często podobne do siebie, zazębiały się. Czasami docieraliśmy do ludzi, którzy na Dolny Śląsk przyjechali ze wschodu jednym wagonem.
Kiedy mówili- zaciskali ręce na drewnianych laskach, a ich oczy zapadały się w głąb ich wspomnień. Płakali, szlochali, wzruszali się- oddychając głęboko i mówiąc smutno, ale zdarzało się, że uśmiechali się.
Często czułam się bezradna. Wysłuchiwałam historii i przecież musiałam odchodzić z tych ławeczek do swojej codzienności. A oni tam zostawali- z otwartymi wspomnieniami...
Ostatecznie powstały fotograficzne portrety i krótkie historie...niektóre bardzo krótkie, powściągliwe, rzeczywiście -prawie same suche fakty. Inne wsparte emocjami, a nawet śmiechem- jak w przypadku pani Józi Paplickiej, która chichotała na samo wspomnienie czekolady, potańcówek, wesołych, mimo wszystko towarzyskich spotkań.
Całość projektu Od Ojcowizny do Ojczyzny.KAŻDY SKĄDŚ zaprezentowaliśmy w Pałacu Lenno podczas Dni Dziedzictwa. Wzbudził wiele emocji, pozytywnych wzruszeń.
Wystawa jakiś czas krążyła po okolicy.
Kilka osób, których historię przedstawiliśmy, niestety już nie żyje. W tym tygodniu zmarł kolejny...
Oto zebrane historie:
STANISŁAW MARTYNIUK
MARCZÓW
lat 80
rodzice- Józef Agnieszka (gospodarze , ojciec ponadto szewc)
ur. KOŚCIATYŃ
(wieś sołecka)
gmina NISKOŁOZY
okolice STANISŁAWOWA,
TARNOPOLA
Zmiana miejsca zamieszkania
nastąpiła po wkroczeniu Niemiec do wioski.
W 1946 roku rodzina, podobnie jak
inni mieszkańcy wioski uciekła przed napaścią Ukraińców. W wyniku walk zginęło
wielu Polaków.
Wagonami, w bardzo trudnych warunkach, ścisku
(23 rodziny)
i zwierzęta hodowlane, bez jedzenia , zostali przetransportowani
najpierw na Górny Śląsk (2 tygodnie mieszkali
w barakach ), potem do
Bolesławca, Lwówka Śląskiego.
2 stycznia 1946 roku osiedlił się
wraz z rodziną w Marczowie i mieszka tam do dziś.
Rodzice zmarli jeszcze na
ojcowiźnie na tyfus w 1945 roku.
Stanisław Martyniuk nigdy nie
powrócił na Ojcowiznę. Był wieloletnim sołtysem wsi.
STANISŁAW MORMAN
KLECZA
ur. 1.01.1933 r ZAWADÓWKA
koło Podhajcy Manastyżewskiej na Wschodzie
rodzice- Aniela Rudolf
Od 1945 roku 2-letnia wspólna tułaczka rodzinna , bez
stałego miejsca zamieszkania.
Z frontem wojennym, wraz z babcią
i mamą trafił do Łupek w 1949 roku. Transportem
z innymi rodzinami, krowami,
kozami i końmi półtora miesiąca jechał na Ziemie Odzyskane.
Podczas wyczerpującej podróży wiele zwierząt padło, ludzie byli wyczerpani,
wygłodnieli, chorzy…
Ojciec Stanisława Mormana dołączył do rodziny po zakończeniu działań
wojennych
JANINA CHRZĄSTEK z
domu SYKUŁA
RADOMICE
ur. 14.01.1921 r PRÓŻNO
powiat Garwolin, woj. siedleckie
rodzice- Marianna , Onufry
Z rodzicami mieszkała w miejscowości
KOLONIA DĄBRÓWKA, gmina Domaczewo, powiat Brześć.
W 1942 roku wstąpiła w związek
małżeński. Mieszkała z mężem
i 2-letnią córeczką koło Barczewa- powiat
Włodarski.
Po tragedii, kiedy spalił się im
dom, w 1945 roku z osadnictwem wojskowym trafili na Dolny Śląsk. Transportem
kolejowym,
z 2-letnią córką i mężem 2 tygodnie jechali do swojego nowego
miejsca zamieszkania. W Radomiach Janina Chrząstek mieszka do dziś.
OLGA WÓJTOWICZ z domu
Olejnik
BEŁCZYNA
ur. 13.04.1928 r w NOWYM
ROGOWCU, powiat Zbaraż pod Tarnopolem
rodzice- Jan, Paulina
W 1946 roku , dzieląc los
przesiedleńców po II wojnie światowej, wraz z rodziną wyjechała na Pomorze.
Mieszkała w miejscowości KRĘPA, powiat Lębork.
W 1967 roku trafili do TUROSZOWA, koło Zgorzelca, gdzie
mieszkali 8 lat.
W Bełczynie osiedlili się w 19
75. Olga Wójtowicz mieszka tam do dziś
dnia.
OLGA WILIŃSKA
NIELESTNO
ur. 18.12.1926 r
w JEZUPOLU, okolice Marianpola woj.
Stanisławów (pod Lwowem)
rodzice- Marcin, Domicela
W Jezupolu swój majątek miał
hrabia Dzieduszycki
Tragiczna zawierucha wojenna
zastała ich na Ojcowiźnie. Towarzyszące wojnie strzelaniny, gwałty, grabieże
dosięgły również sielski do tej pory Jezupol. Polska ludność musiała się
ewakuować. W noc przed wyjazdem wszyscy mieszkańcy w obawie przed Ukraińcami
schronili się w Klasztorze Dominikanów .
W 1944 roku wraz z innymi 13
rodzinami w jednym wagonie towarowym wyjechali pod Rzeszów do Staromieścia. W wielkim strachu,
w
obawie o życie, aż do samego Lwowa rozmawiali po ukraińsku, aby nie zdradzać
polskiego pochodzenia.
W 1945 roku przyjechali na
„Zachód”.
Wraz z rodziną i innymi sąsiadami
osiedlili się we wsi Nielestno,
zagospodarowując opuszczone przez Niemców domy i obejścia gospodarskie.
Marzeniem Olgi Wileńskiej, jej mamy i całej
rodziny był powrót na Ojcowiznę- do Jezupola. Długie lata wierzyli, że tu na
„Zachodzie” są tylko tymczasowo, na chwilę że wrócą do Domu.
… Nie wrócili nigdy. Oldze do
dziś dnia śnią się jezupolskie łany zboża, kościół, klasztor, domowy chleb.
JEZUPOL-STAROMIEŚCIE- NIELESTNO
JÓZEFA PAPLICKA
PRZEŹDZIEDZA
z domu POPRAWA
ur. 21.02.1924 w STRZAŁKOWIE, powiat Radomsko
rodzice- Teofil, Antonina
W Strzałkowie mieszkała do
wybuchu II wojny światowej .
W 1943 roku na 2 lata i 2
miesiące została wywieziona na roboty do Niemiec. Pracowała na gospodarstwie
rolnym w miejscowości BERN w
okolicach Kilu. Po wojnie jeszcze przez rok przebywała w Bernie razem z innymi
byłymi przymusowymi robotnikami. Bardzo dobrze pomna ten czas. Angielscy
alianci zapraszali ich na potańcówki, podwieczorki. Częstowali słodyczami,
kiełbasą, herbatą.
Po wojnie wróciła do rodzinnego Strzałkowa.
Józefa Paplicka wyszła za mąż w
1947 roku za jednego z byłych robotników.
Za chlebem wraz z mężem wyjechali
na Zachód do tworzących się PGR- ów. Osiedlili się we wsi KLASZTORNA dzisiejsza PRZEŹDZIEDZA,
gdzie mieszka do dziś.
STRZAŁKÓW- BERN- STRZAŁKÓW- PRZEŹDZIEDZA
CZESŁAWA LIS z domu
Roskowińska
MODRZEWIE
ur. 20.10.1936 r- LIPNO
(powiat Łuck)
rodzice- Janina ,Marceli
Kiedy wybuchła wojna miałam 3
lata. Wraz z rodzicami 1939 r wywieziono ich do BLACHOWNI (BLACHHAMMER) do
obozu.
Często z innymi mieszkańcami „
łagru” chodziłam po śmietnikach, szukając resztek jedzenia, obierek. Ciągle
byliśmy głodni.
Z „ łagrów” oswobodzili nas
Rosjanie. Moi dziadkowie trafili do Austrii, my tułaliśmy się chudą szkapiną (która
dostaliśmy od Ruskich) od wioski do wioski. Dotarliśmy do Częstochowy,
przebywaliśmy tam pół roku.
Rodzinę szukaliśmy przez Czerwony Krzyż. Tak trafiliśmy w 1945 do
MODRZEWIA, gdzie po wojnie zamieszkali moi dziadkowie. Miałam wtedy 9 lat.
W Modrzewiu jeszcze przez jakiś czas mieszkaliśmy ze starą Niemką.
Dobrze nam się żyło razem. Pamiętam, jak dała nam beczkę miodu! Ależ to było
święto! Rodzina wrosła w te ziemię. Prowadziliśmy gospodarstwo rolne, mieliśmy
pola, zwierzęta. We Wleniu poszłam do szkoły podstawowej. Mieściła się w
budynku dzisiejszego banku. Kiedy tam płacę rachunki, mowie sobie „ moja
szkoła”. Wracają obrazy, wspomnienia…
Tu porodziły się moje dzieci,
wnuki. Nigdy nie wróciłam do Lipna.
LIPNO-BLACHOWNIA-CZĘSTOCHOWA- MODRZEWIE
MARIA BLAT z domu
Łukasik
STRZYŻOWIEC
ur. 19.03.1925 – RUDA
KAMERALNA woj. tarnowskie
rodzice- Anna, Wojciech
Rodzice mieli w Rudzie
gospodarstwo rolne. w 1940 roku wywieźli nas na roboty do Niemiec. Nie pamiętam
już nazwy miejscowości,
w której pracowaliśmy u bauera.
Było ciężko… Wraz z frontem wojennym
wróciłam do Polski. Najpierw do Katowic. Stamtąd powróciliśmy do Rudy
Kameralnej. Sytuacja po powrocie na ojcowiznę była tragiczna. Nie było do czego
wracać, nie było pracy, nie było co jeść.
Z osadnictwem wojskowym postanowiliśmy jechać osadnictwem szukać swojego
miejsca na Zachód. Za chlebem, za pracą… tak
w 1946 roku trafiliśmy do
Strzyżowca.
Nigdy nie powróciłam w rodzinne strony. Mąż jeździł. A ja ? No cóż,
ciężka praca na gospodarstwie i albo dzieci przy piersi, albo ja znów przy
nadziei.
RUDA KAMERALNA-NIEMCY- KATOWICE- RUDA KAMERALNA-STRZYŻOWIEC
MICHAŁ NALEPKA
TARCZYN
ur. 2.04.1928 r KOLONIA
(okolice Lwowa)
rodzice- Józef, Ludwika
W 1939 roku brata zabrali na
ukraiński front, nie wrócił nigdy…
Kiedy miałem 12 lat, w samo Boże
Narodzenie, na naszą Kolonię napali Ukraińcy ( 1940 ). Wioskę spalili, połowę
mieszkańców Ruskie wywieźli na Sybir.
My, uciekając przed Ukraińcami
uszliśmy do BIŁKI SZLACHECKIEJ, stamtąd do JARYCZOWA.
W Jaryczowie pomieszkiwaliśmy u Żyda. Wraz z
frontem- transportem kolejowym dojechaliśmy do Oleśnicy. Przez rok cała rodzina
tułała się to tu, to tam. Każdy zdany był na siebie, sami szukaliśmy sobie
kwatery.
Szwagier (żona Michała 6 lat spędziła na
Syberii) był wojskowym. Dostał gospodarkę
w TARCZYNIE. I tak ja, z żoną
1947 roku osiedliliśmy się tutaj. Gospodarzymy do dziś
z dziećmi, wnukami.
Długi czas nie czułem się tu dobrze. Tęskniłem
do domu, do Ojcowizny. Na wschodzie byłem raz – nic tam nie pozostało, Kolonię
przecież spalili, zrównali z ziemią.
A taki to był błogi
czas. Czas do wojny. W pobliskim Ceperowie w polskiej szkole uczyła mnie
zakonnica. Olga Ziółkowska się nazywała. Pamiętam to do dziś. Naprzeciwko
naszej polskiej szkoły była szkoła ukraińska. Żyliśmy w zgodzie. Do wojny.
ANTONI STRACZYŃSKI
WLEŃ
ur. 4.03.1908 r w PIECIULOWCE
(dzisiejsza Białoruś)
rodzice- Stefan, Kazimiera
Sięgam pamięcią do lat młodości -
miejsca urodzenia Pieciulowice pow. Lida wojew. Nowogródek. Przypominam sobie
lata szkolne,
a szczególnie Państwowe Seminarium Nauczycielskie - ukończone
w
Szczuczynie k/ Nowogródka. W szkole pracowałem do 1939 r.
na terenie powiatu
Lida.
Ukończenie Szkołę Podchorążych
Piechoty w latach 1930 - 1931
w stopniu kaprala podchorążego. Brałem udział w wojnie obronnej 1939 w ramach 77
pułku piechoty Armii Łódź w rejonie Piotrkowa Trybunalskiego, Wielunia,
Lubartowa i Janowa Lubelskiego.
Po ucieczce z niewoli niemieckiej
22.09.1939r., podczas okupacji wstąpiłem do Ruchu Oporu. Od lutego 1942 pod
pseudonimem "Czekanow" walczyłem przeciwko Niemcom
w składzie 7 batalionu 77 pp.
Armii Krajowej na terenie powiatu Szczuczyn, Lida i innych miejscowości.
Na zawsze pozostaną mi w pamięci
obrazy walk o Wilno od 4 do 13 lipca 1944 w akcji
" Burza - Ostra Brama"
w składzie 77pp. Armii Krajowej.
Po zakończeniu działań wojennych
w maju 1945 przybyłem do Wlenia i tu pozostałem do chwili obecnej. Od sierpnia
1945 do stycznia 1947 r. pełnił funkcję wójta gm. Bystrzyca
z siedzibą we Wleniu.
Do 1949r. byłem kierownikiem
Spółdzielni Samopomoc Chłopska we Wleniu. Od 1949 do 1958r. pracowałem w Szkole
Podstawowej we Wleniu jako nauczyciel, a następnie do 1966r. jako podinspektor
szkolny w Wydziale Oświaty PPRN we Lwówku Śląskim. Od 11.02. 1966r. do
31.08.1972r. byłem zastępcą dyrektora Szkoły Podstawowej we Wleniu, aż do emerytury.
Poza pracą zawodową pełniłem
szereg funkcji społecznych. M.in. przewodniczącego Rady Nadzorczej GS Wleń,
pracownika kasy zapomogowo - pożyczkowej ZNP we Lwówku Śląskim i członka
Zarządu Banku Spółdzielczego we Wleniu.
Dużo osobistego czasu poświęcałem
pracy społecznej od 1975
w ZBOWiD jako skarbnik,
a w późniejszych latach również
działalności na rzecz Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Za wzorową żołnierską służbę i
pracę zawodową oraz społeczną otrzymał szereg odznaczeń państwowych i wojskowych.
M.in.:
- Krzyż Kawalerski Orderu
Odrodzenia Polski
- Medal za Wojnę Obronną 1939r.
- Krzyż Partyzancki Armii
Krajowej
- Złoty Medal Edukacji Narodowej
i szereg innych.
Rodzice zginęli w obozie. Choć
tęskniłem bardzo za Nowogródkiem, Pieciulowicami na wschód nie odważyłem się pojechać nigdy. Te tragiczne wspomnienia wojenne, losy
moich bliskich… Pod sercem kłuło strasznie, ale nie było do czego wracać. To
już nie był nasz dom, moje miejsce.
We Wleniu ożeniłem się. Tu
urodziły się dzieci, a potem wnuki. Tu pracowałem, oddałem się działalności
społecznej. Mój dom jest tam, gdzie rodzina.
STANISŁAW MALINOWSKI
BYSTRZYCA
ur. 1923 roku PLEBANÓWKA, powiat Trembowla, woj.
tarnopolskie
rodzice- Jan, Rozalia
W domu z rodzicami mieszkało nas
5 dzieci. Kiedy w 1939 roku wybuchła wojna nic już nie było takie samo. Słonko
świeciło inaczej, zdawało się, że ludzie chodzą inaczej, rozmawiają inaczej…
Podczas okupacji, nasz los ciągle się pogarszał, a najeźdźcy się
zmieniali. Rosjanie, Ukraińcy, znowu Rosjanie. Praktycznie przez trzy lata nie
spałem w domu. ciągła czujność, szukanie schronienia, jedzenia, kryjówki.
Jakie to wszystko było dziwne. Przed
okupacją w Plebanówce żyliśmy obok siebie. Polak, Żyd, Niemiec. Pamiętam
wesela, gdzie Panem Młodym był Polak, a Panną Młodą była Ukrainka. W Plebanówce
był Związek Strzelecki do którego należeli i Polacy i Ukraińcy.
A potem te okropne rzezie, walki…
W 1943 trafiłem do niemieckiego obozu pracy w Tarnopolu. Spędziłem tam
pół roku.
Pamiętam dokładnie jak 20 listopada
1943 roku „ banderowcy” zamordowali 11 osób. W tym samy roku wstąpiłem do
wojska.
W rodzinnych stronach przygotowywałem się do akcji wojskowych.
W lutym 1044 roku zostałem oficjalnie powołany do służby wojskowej i tak
zaczęła się dla mnie wojna na szlaku bojowym. Transportem wojskowym ( tydzień
czasu pieszo i tydzień pociągiem ) przemieszczaliśmy się do ZSRR. Zatrzymaliśmy
się w miejscowości Sumy.
Tam organizowała się polska armia. Trafiłem do IV Dywizji, VI Pułku
Artylerii Lekkiej,
IV Baterii.Zostałem radiotelegrafistą.Przeszliśmy tam 3-4 miesięczne przeszkolenie wojskowe.
15 sierpnia 1944 r, w pełni
uzbrojeni wyruszyliśmy na front wschodni. Najpierw dotarliśmy do Lublina. 19
września 1944 roku znalazłem się na pierwszej linii frontu warszawskiego
(Praga, Grochów, Międzylesie). Po
drugiej stronie Wisły trwało jeszcze Powstanie Warszawskie.
Pod Warszawą staliśmy do 17 stycznia 1945 roku. Po przełamaniu frontu,
po zdobyciu Warszawy ruszyliśmy w kierunku Wału Pomorskiego, który zdobyliśmy w
bardzo ciężkich bojach. Zostałem lekko ranny, ale nie zszedłem z linii frontu.
Radiotelegrafiści byli wtedy na wagę złota.
16 marca znów ciężka walka- tym
razem o Kołobrzeg. Prawie 50% armii zginęło, a ja ponownie zostałem ranny. O
dwóch kulach pełniłem dalszą służbę.
Po tygodniowym odpoczynku zaczęliśmy forsować Odrę, podążając na Siekierki.
Potem weszliśmy na okrążenie Berlina - tym razem nie braliśmy udziału w
bezpośredniej walce.
Marszem bojowym 7 maja 1945 roku
dotarliśmy do łaby (Elby), tam zakończył się szlak bojowy. Naszą dywizję
wycofano, a Ruskich dano na przody.
Jako żołnierzy zakwaterowano nas
w letnich barakach w Ludomach (woj. wielkopolskie), potem , późną jesienią w
koszarach
w Krotoszynie. Tutaj ukończyłem szkole podoficerską.
7 lutego 1947 roku , rozkazem Marszałka
Życimskiego zostałem zdemobilizowany.
W tym czasie rodzice, jako byli żołnierze otrzymali gospodarstwo rolne
w BYSTRZYCY.
Już jako porucznik dotarłem na Ziemie
Odzyskane.Rodzice przepisali gospodarkę na mnie. Gospodaruję do dziś.
Malinowscy z Bystrzycy to rodzina mojej Żony. proszę o kontakt lukasz.zemla@gmail.com
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe. Gratuluję opracowania.
OdpowiedzUsuńwitam, widzę komentarz mojej babci, proszę o kontakt
OdpowiedzUsuń