czwartek, 22 listopada 2012

Sami swoi i obcy. Z kresów na kresy

Projekt Od Ojcowizny do Ojczyzny pobudził moje osobiste marzenia o wspomnieniach rodzinnych 
i o pisaniu. Coś w mojej tęsknocie za rodzinnymi opowieściami szarpało mnie, chciałam wiedzieć, dlaczego mam zaśpiewny akcent, fantazję i jestem czasem wybuchowa. I dlaczego, kiedy słyszę Lwów to pika mi mocniej serce...
Z niekłamaną zazdrością słuchałam opowieści ludzi, przyjaciół gdzieś z innych terenów Polski, którzy przy różnych okazjach wspominali rodzinne historie. Zaraz to wszystko filtrowałam w głowie  czułam wielką niezgodę i żal do losu, że po moich przodkach mam tyle mało artefaktów- ot kilka pożółkłych, poszarpanych zdjęć. Ani kanapy po prababci, lustra, skrzyni na pościel. Żadnej filiżanki, pierścionka z czerwonym oczkiem czy drewnianego różańca, na którym odmawiała pacierze.
Coraz częściej zadawałam sobie pytania. O rzeczy codzienne. Talerze, pościel, kolory włosów.  Na własny użytek nakręcałam w wyobraźni swój własny film, taka fabularyzowana saga rodzinna. Brakowało faktów, detali codzienności.
Byliśmy bogaci czy biedni? Wykształceni czy zacofani? Ksenofobiczni czy otwarci na świat? Przedsiębiorczy czy zdani na zawieruchę losu? 
Jakie były ulubione potrawy pradziadka Władysława? Ulubiona pieśń maryjna prababci Zofii? 
Okazało się, że jedynym nośnikiem tej wiedzy są opowieści. Relacje. Przekazywane z pokolenia na pokolenie.
I zdałam sobie sprawę- z dość oczywistego faktu-zrób coś z tym Anka, bo ulecą, wraz z życiem naszych bliskich.
Po prostu odpal laptopa i spisz je.
Nie wierzę w przypadki, mam głębokie przekonanie, że wszystko jest  "po coś". Nie ma przypadkowych zdarzeń, spotkań, ludzi na naszej drodze.
Zaczęłam nieśmiało pisać do poduszki. Na pierwszym miejscu intuicyjnie ukazały się postaci moich ukochanych dziadków- rodziców mojej mamy. 
Ich życie, osobowości wywarły wielki wpływ na to, kim jestem dzisiaj. 
Dziadek już niestety nie żył, ale wsłuchiwałam się w mój " wewnętrzny twardy dysk" i szperałam w pamięci rozmów, słów, zdarzeń...pytałam babcię, mamę, ciotki, kuzynki...
I jest babcia- piękna, najpiękniejsza staruszka jaką znam. Delikatna, wrażliwa, pracowita. Czuła, delikatna, pachnąca ciepłem, które zna się z dzieciństwem i kojarzy się z poczuciem beztroskiego bezpieczeństwa.
Babcia Stasia, Stasieńka - często niestety o smutnych, zmęczonych oczach i niezwykłych srebrnych włosach. Nie siwych, szarych, matowych, ale pięknych, błyszczących, anielskich...
Karol Antoni i Stasieńka stali się moimi pierwszymi bohaterami.
I tak się złożyło, że, kiedy kończyłam zbierać zapiski o moich dziadkach w Gazecie Wyborczej ogłoszona została akcja SAMI SWOI I OBCY. Redakcja zapraszała o opisywanie relacji osób, które po drugiej wojnie światowej trafili na tzw. Ziemie Odzyskane, tu na Dolny Śląsk.
Miałam gotowy materiał i nie czekałam ani chwili dłużej.Nie było szansy, by te wspomnienia napisali sami dziadkowie, więc stałam się po raz kolejny narzędziem. Bardzo chciałam wykrzyczeć światu- to moi wspaniali dziadkowie! Wysłuchajcie ich historii! Wysłałam maila. 
Wróciłam do swojej codzienności, pracy, pasji, pisania. 
Po kilku dniach otrzymałam odpowiedź z redakcji, że dziękują, że ciekawe historie i napisane  z dużą dawką emocji w warsztatu. I że  powinnam pisać. Dostałam wiatr w żagle. Bo co innego mieć potrzebę pisania- tak dla siebie, co innego, gdy zostaje to docenione przez profesjonalistów.
Koniec końców finałem zebrania tych wspomnień było wydanie książki pod redakcją Mirosława Maciorowkiego " Sami swoi i obcy. Z kresów na kresy. Reportaże". W książce znalazły się i wspomnienia 
o moich dziadków i to uważam, za wielkie szczęście, osobistą satysfakcję.
Książka poruszyła czytającą publiczność, nie tylko bezpośrednio zainteresowaną historią kresowiaków, którzy trafili na Dolny Śląsk.

Znalazłam takie np. recenzje : 

Tę książkę musiał w końcu ktoś napisać. I najlepiej człowiek, który czułby tę historię, a nie tylko dużo o niej wiedział. Autor ''Samych swoich i obcych'' w stu procentach spełnił te kryteria. Mirosław Maciorowski, dziennikarz, zastępca redaktora naczelnego wrocławskiej redakcji "Gazety Wyborczej", z pomysłem napisania cyklu tekstów traktujących o zasiedlaniu przez kresowych Polaków tzw. Ziem Odzyskanych nosił się od paru lat. Z pasją opowiadał o eseju, w którym pokaże, jak wschodnia nawała zniszczyła kulturę materialną cywilizacji europejskiej. Słowem - chciał napisać o tym, jak ciemny wschodniosłowiański chłop dewastował niemieckie maszyny rolnicze. Jak - zamiast używać wozów na dmuchanych kołach - wolał w nie wbijać nóż i cieszył się, że tak ładnie syczy. Ale po chwili ten sam chłop musiał nauczyć się łatać przebite dętki, bo jego wóz na drewnianych kołach okropnie trząsł na brukowanych drogach. 
Maciorowski wiedział, jakie gromy ściągnie na siebie taką publikacją, ale ponieważ jest dziennikarzem z krwi i kości, z tym większym zapałem przystępował do realizacji projektu. Nie bał się reakcji czytelniczych. Miał tytuł po temu, żeby tak napisać, gdyż była to żywa historia także jego rodziny. 
Jednak już na etapie planowania stało się jasne, że jednym tekstem nie uda mu się załatwić historii powojennych migracji milionów ludzi. I tak narodziła się koncepcja cyklu kilku reportaży pokazujących polskie drogi do Polski powstającej na dawnej ziemi niemieckiej. Ale także ukraińskie drogi i niemieckie losy, inteligenckie historie i chłopskie opowieści. Cykl pod tytułem "Sami swoi i obcy" publikowany był w "Gazecie Wyborczej" w grudniu 2010 r. Pokolenie Maciorowskiego z wypiekami na twarzy czytało żywe reportaże o swoich rodzicach i dziadkach. Język ich był prosty i jednocześnie tak obrazowy, że oczami wyobraźni czytelnicy widzieli i tarnopolskie wsie, i ruiny Wrocławia. Jego opowieści są gotowym materiałem na film. To sceny jak z "Samych swoich" Sylwestra Chęcińskiego, ale na serio, nie dla śmiechu.

W opowieści o warunkach transportu wszy łażą po czytelniku: "Przy torze dziwny widok. Obok stojącego pociągu porozbierani do majtek ludzie kładą zdjęte z siebie ubrania na kamieniach i podkładach kolejowych i tłuką w nie czym się da - młotkami, deskami i niewielkimi otoczakami wygrzebanymi z okolicznych pól. Stukot słychać w całej okolicy. To nie zabawa. Po dwóch tygodniach życia w transporcie przesiedleńcy próbują się odwszawić.

Wszy są wszędzie. W czasie jazdy Albina łuska je z głów dziewczynek. A gdy pociąg staje, wszyscy próbują wybić pasożyty. Ubrania w większości są lniane, a to im sprzyja. Gnidy wciśnięte w rąbki ubrań tłuką czym popadnie. Po kilkunastu dniach w podróży, na postojach taka walka jest już rytuałem. Nikt się nie krępuje, żeby się przy innych rozebrać".

Cykl Maciorowskiego zauważyli jurorzy prestiżowej Nagrody im. Dariusza Fikusa, nominując go do ścisłego finału konkursu dziennikarstwa najwyższej próby w roku 2011 obok Teresy Torańskiej i Ewy Siedleckiej.

Po tak pozytywnym odbiorze było jasne, że szkoda temat zmarnować, że należy mu się kontynuacja. Reportaże Maciorowskiego zostały uzupełnione wspomnieniami uczestników tamtych wydarzeń albo ich dzieci. Tych autorów poproszono o przysyłanie swoich zdjęć. Dzięki temu wydana właśnie książka ma niepowtarzalny klimat. Stare fotografie, dotychczas oglądane tylko w wąskim gronie rodzinnym, dają mocne i przemawiające do wyobraźni świadectwo czasu.

"Samych swoich i obcych" powinni przeczytać szczególnie wszyscy ci, którzy uważają, że wiedzą, gdzie jest właściwe miejsce dla Ukraińców, dla Niemców i dla Polaków. Ci, którzy wiedzą, co kto komu zrobił i jak ma za to zapłacić.

Być może niektórych z nich pojmowanie przeszłości ma szansę zmienić opowieść o strachu małej Ukrainki przed polskim odwetem: „Ewa podsłuchała, jak starsi ludzie rozmawiali o Wołyniu. Tam jest teraz wojna między Ukraińcami i Polakami. Nie bardzo rozumiała o co i nie bardzo wiedziała, gdzie jest ten Wołyń. Ale mówili, że Ukraińcy wygrywają, bo są tam silniejsi. Ale to było w tamtym roku. Teraz ludzie mówią, że Polacy chcą się za ten Wołyń mścić.

We wsi powstała samoobrona. Ludzie są uzbrojeni i pilnują wsi po zmroku, bo Polacy mogą przyjść tu w każdej chwili. Ostatnio boją się bardziej niż dotąd, bo w nocy, jak patrzyli w kierunku Tomaszowa Lubelskiego i Hrubieszowa, widzieli łuny od pożarów. A rano ktoś do wioski przyniósł wiadomość, że Polacy palili tam ukraińskie wioski. (...)

Ewa słyszy jakieś okrzyki, ale nadal śpi, bo wydaje jej się, że to sen.

- Poliaky! Poliaky idut'! - słychać jednak coraz wyraźniej.

Dopiero gdy mama wpada do izby i budzi córki, zdaje sobie sprawę, że to dzieje się naprawdę. W pośpiechu chwytają przygotowane wcześniej rzeczy i wybiegają z chaty. Obok biegnie cała wieś. Kierunek - sowieckie bunkry. Są betonowe i połączone głębokimi rowami, w razie czego można w nich się obronić i przeżyć".

Ta książka nie jest o narodowościach, o racjach historycznych i politycznych, to rzecz o ludziach. Są to prawdziwe opowieści o losach zwykłych ludzi wyrzuconych przez Historię z ziemi ich ojców do ziemi ojców ich wrogów. Opowieści o strachu, upokorzeniu i traumie, ale z happy endem, bo oto z plastycznym talentem snuje je potomek niegdysiejszych osadników. Urodzony już w nowym miejscu, we Wrocławiu. Utożsamiony z nim. Bez cienia wrogości do jego dawnych mieszkańców.

Mirosław Maciorowski otworzył i w końcu rozpakował walizki dziadków i ojców. Już nikt na nich nie usiądzie. Zapomniał przy tym, że najpierw chciał napisać o barbarzyńcach w ogrodach. I bardzo dobrze. Napisał rzecz o wiele ciekawszą.

Książka dostępna na www.kulturalnysklep.pl

Mirosław Maciorowski, "Sami swoi i obcy. Z kresów na kresy", Agora, Warszawa 2011


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75475,9791660,Sami_swoi_i_obcy__Z_kresow_na_kresy.html#ixzz2Cx6R007E


"Nie jest to szkolna lekcja historii, lecz nostalgiczne rodzinne opowieści o czasach pełnych zarówno bólu, jak i indywidualnych – małych i wielkich – sukcesów odniesionych wbrew wszelkim trudnościom.
Podzieloną na dwie części książkę rozpoczyna zbiór reportaży dziennikarza „Gazety Wyborczej” Mirosława Maciorowskiego „Z Kresów na kresy”. Ich bohaterami są ludzie ze wszystkich warstw społecznych, których łączy jedno – to powojenni wygnańcy ze wschodnich ziem II Rzeczpospolitej. Chociaż ich świat po wojnie runął w gruzy, poradzili sobie na Ziemiach Odzyskanych. Wykorzystali z nawiązką szansę, którą dał im los.
W części drugiej znalazły się „Prawdziwe historie wypędzonych”. Przejmujące wspomnienia żyjących jeszcze przesiedleńców, a także ich potomków, są świadectwem tego, jak Historia pogmatwała losy zwykłych ludzi. Dawni mieszkańcy wschodnich wsi, miasteczek i miast opowiadają o trudnym końcu starego życia i równie ciężkim „początku nowego” na zachodnich terenach przyłączonych do Polski.
Książkę „Sami swoi i obcy” dopełniają nieretuszowane fotografie z rodzinnych albumów przesiedlonych Polaków. "

http://kulturalnysklep.pl/SAMI/pr/-sami-swoi-i-obcy--z-kresow-na-kresy--reportaze--miroslaw-maciorowski.html#description

Książkę wprawdzie musiałam sobie kupić sama w Empiku ( podarowałam również egzemplarz babci Stasi, mojej mamie, siostrze i córce), ale to już zupełnie inna historia... 


1 komentarz:

  1. Witam Pani Aniu, proszę o kontakt lukasz.zemla@gmail.com i zapraszam na bloga www.podroze.uchwycone-chwile.pl

    OdpowiedzUsuń